Cześć, zgaduję że część z was spotyka się regularnie z wolno biegającymi psami, które albo ktoś wypuścił na spacer, albo komuś uciekły. Ponieważ moja dzielnica zaczęła z wsi przekształcać się w przedmieście dopiero kilka lat temu, trochę takich psów jeszcze u nas biega i są to głównie psy ludzi o mentalności mocno ograniczonej, ergo - niewychowane. Zwykle tylko dziamią, ale dzisiaj rano jeden mnie zaatakował. Nie dał się minąć z prawa ani z lewa, a kiedy się odwróciłam, żeby pójść inną drogą, po prostu ruszył na mnie galopem z głuchym warczeniem, włosem na sztorc i zmarszczonym pyskiem. Nie wiem, co by było, gdyby nie wyhamował trochę, odstraszony parasolem, bo nie wyglądało to dobrze, a szedł za mną jeszcze ładny kawał drogi, warcząc i szczekając z odległości.
Moje pytanie brzmi - jak reagować w takich przypadkach, żeby pies został usunięty z ulicy, którą blokuje, a właściciel znaleziony i ukarany? Dzwonić na straż miejską, kiedy - jak dzisiaj - psa może już na miejscu nie być pięć minut po zdarzeniu, bo gdzieś poleci?
I jak reagować w ogóle? Zwykle obok takich psów przechodzę, patrząc w inną stronę i aż do dzisiaj taka taktyka się sprawdzała. Ale to był spory pies, wyraźnie przekonany, że broni terytorium.