Wciąż jeszcze pokutuje przekonanie, że starego psa nie nauczy się nowych sztuczek.
Z jednej strony opinia, że do roku pies ma być dzieckiem i nie należy go szkolić, z drugiej jeżeli pies ma 3 lata ludzie wątpią, że można go jeszcze czegoś nauczyć.
Lancer ma 5 lat.
6 tygodni wcześniej trafił do nas na szkolenie stacjonarne jako 43kg nieokiełznanej, szalonej, żywiołowej labradorzej psiej radości. Czasem tak bywa, że plany są inne, a życie pisze swoje scenariusze. I tak było w przypadku Lancera i jego rodziny. Nie jestem zwolenniczką szkoleń stacjonarnych, ale czasem nie ma innego wyjścia. Żeby nie wdawać się w szczegóły: Lancer wymyślił sobie swoje własne pomysły na codzienne funkcjonowanie: Hulaj dusza - piekła nie ma! To było jego podstawowe życiowe motto. Człowiek był dla niego nic nieznaczącym pyłkiem kosmicznym, ewentualnie obciążnikiem na końcu smyczy. Kiedy Lancer wymyślił sobie, że musi do czegoś dotrzeć ciągnął na smyczy niczym parowóz, drąc ziemię, asfalt, beton, czy co tam miał pod łapami, wyrywając komuś na końcu smyczy ręce razem z płuckami. Każdy mijany człowiek, czy pies musiał być natychmiast powitany, najlepiej gwałtownymi naskokami, z typową dla labradorów energią. Moim zadaniem było sprawić, żeby Lancer stał się psem "ogarniętym", z którym można normalnie funkcjonować, tak w domu, jak i na spacerze.
Pochwały przyznane za posta: 2