Wszyscy tęsknimy za przyjaciółmi którzy odeszli, czas łagodzi ból, ale nigdy nie uśmierzy go całkowicie, może niektórym po przeczytaniu zrobi się lżej na duszy.
Szalona gonitwa trwała w najlepsze. Na czele, z kolorową piłką w pysku, biegł Sahib, smukły i zwinny wyżeł. Za nim cała sfora rozszczekanych psiaków, najróżniejszych ras i rodzajów. Radosne ujadanie niosło się szeroko po okolicy.
Sahib kluczył, przeskakiwał przez krzaki, wykonywał gwałtowne zwroty, jego psie serce rozpierała duma i radość biegu, szeroko rozwarty nos z lubością chłoną zapachy rozgrzanej słońcem łąki, pobliskiego lasu, w rozwianych uszach szumiał wywołany pędem wiatr.
Sam nie mógł się sobie nadziwić. Jak przez mgłę, jeszcze pamiętał ten dziwny czas, gdy węch go zawodził, przed oczami widział jedynie mlecznobiałą mgłę, a każda próba poruszenia się powodowała przejmujący ból. Wydawało się, że te wspomnienia są tylko pozostałością jakiegoś koszmarnego psiego snu.
Minęło już tyle czasu, odkąd pojawił się na tej psiej polanie, sam nie bardzo wiedział jak to się stało. Po prostu obudził się w tym miejscu i ku własnemu zdziwieniu przekonał się, że nos znów działa jak należy, przesłaniająca oczy mgła zniknęła, a przeszywający całe ciało, nieustający ból ustąpił.
Szybko też poznał inne psy zamieszkujące ten zakątek i zaprzyjaźnił się z nimi, codziennym rytuałem stały się gonitwy za piłką, buszowanie wśród trzcin pobliskiego jeziorka, pogonie za podrywającymi się z sitowia kaczkami. Sahib był szczęśliwy.
Jednak gdzieś, na dnie psiego serca, tkwiła mała drzazga. Mimo wszelkich przyjemności Sahib czuł, że czegoś jeszcze tu brakuje, miał wrażenie jakby jakaś cząstka jego samego została gdzieś w innym miejscu. Z rozmów z pozostałymi psami wiedział, że i one odczuwały podobnie, nikt jednak, nawet Kan – najmądrzejszy ze wszystkich psów, owczarek niemiecki, nie potrafił tego wyjaśnić.
Czasem zdarzało się, że jakiś pies znikał z łąki, by nigdy więcej na nią nie powrócić. W psiej sforze mówiło się wtedy, że „poczuł zew” i że na każdego przyjdzie czas. Lecz nikt nie potrafił wyjaśnić czym miałby ów „zew” być ani też co się działo z psem opuszczającym łąkę.
Sahib jak zwykle pędził przed siebie, w szalonych zwodach i unikach uciekając przed goniącymi go przyjaciółmi. Był z siebie naprawdę dumny, jeszcze nigdy podczas tych szalonych gonitw, żadnemu psu nie udało się go złapać, był najszybszy i najzwinniejszy ze wszystkich. - Nigdy mnie nie złapią - myślał z dumą zwinnie przeskakując krzaki tarniny.
Nagle, w samym środku zabawy, jego czuły psi nos wyłapał pośród całej gamy zapachów nową, obcą w tym miejscu woń. Z początku była jedynie słabiutką nutką, jednak z każdą chwilą przybierała na intensywności. Sahib gwałtownie zatrzymał się ryjąc pazurami miękką ziemię. Wypuścił z pyska piłkę i zaczął węszyć. Nie zwrócił kompletnie uwagi, na to, że jego skarb błyskawicznie porwał biegnący dotychczas na czele pogoni seter i cała sfora przebiegła koło niego z radosnym szczekaniem, całkiem jakby go tu nie było.
Sahib stał nieruchomo łapiąc wiatr. Ta nowa woń, choć niewątpliwie obca w tym miejscu, nie budziła lęku, nie napawała obawą, wręcz przeciwnie. Im silniejsza się stawała, tym silniej w sercu psa rosła tęsknota pomieszana z nadzieją.
Sahib nagle poczuł, że musi biec, że to bardzo ważne aby odnalazł źródło tego nowego zapachu. Trzymając wysoko uniesiony łeb ruszył przed siebie. Co chwilę przystawał odwracając na boki głowę i poszukując kierunku z którego napływała woń, a ta z każdym kolejnym psim krokiem stawała się silniejsza. W końcu zdominowała wszelkie inne zapachy a Sahib pełną szybkością puścił się w jej kierunku, teraz już był pewny, że jej nie zgubi.
Biegł po zielonych wzgórzach, w kierunku, w którym nigdy wcześniej psy się nie zapuszczały, jakby podświadomie wiedząc, że ten teren jest dla nich niedostępny. Tym razem Sahib nie czuł lęku, jaki zawsze pojawiał się gdy podbiegał zbyt blisko do wzgórz, z każdym kolejnym krokiem, w jego sercu wzbierała natomiast nadzieja i niecierpliwość.
Pies przebiegł przez niewielki zagajnik, wypadł na zieloną trawę łąki i gwałtownie się zatrzymał. Po drugiej stronie nie było już nic, jedynie tuman kłębiącej się, lśniącej mgły. Zaczął jeszcze raz węszyć. Zapach z każdą chwilą stawał się coraz silniejszy, jednak podświadomie wiedział, że nie wolno mu zbliżyć się do tej mlecznej zasłony. Ekscytacja i przepełniająca psie serce tęsknota nie pozwalała mu usiedzieć na miejscu, biegał więc niespokojnie wzdłuż skraju łąki po kilka metrów to w jedną to w drugą stronę.
Nagle do jego uszu dobiegł nowy, cichutki dźwięk, szelest trawy pod czyimiś powolnymi krokami. Sahib zatrzymał się i zaczął intensywnie wpatrywać w mgłę, w której zamajaczyła jakaś postać. Psim sercem targnęło dawno zapomniane uczucie miłości i przywiązania, tak silne, że z jego pyska wyrwał się cichy skowyt.
Postać we mgle szła powoli w jego stronę. Przygarbiona, ciężko wspierając się na lasce, niepewnie stawiała kolejne kroki. Im bliżej jednak była łąki, tym bardziej się prostowała, chód stawał się coraz pewniejszy i szybszy, w końcu odrzuciła laskę i wyprostowała się.
Pies z narastającą w sercu nadzieją obserwował jak postać się zmienia, coraz bardziej upodabniając się do zagrzebanego gdzieś głęboko w psich wspomnieniach obrazu. Pomarszczona twarz stopniowo wygładzała się, cera nabrała zdrowego koloru, siwe włosy zmieniły kolor na lśniąco-czarny. Postać przystanęła na skraju mgły, oślepiona światłem, tak jakby oczy na nowo musiały przyzwyczaić się do światła.
Nagle gdzieś na dnie psiego serca i umysłu pojawiła się jak błyskawica rozpalająca wszystkie zmysły myśl: „PAN!!!”
Nie mogąc opanować podniecenia Sahib zaszczekał radośnie.
Postać odwróciła się w jego stronę i oto pies spojrzał znów w twarz ze swoich snów, twarz którą pamiętał, którą kochał i za którą nieświadomie cały czas tęsknił. Z radosnym skowytem puścił się w szalonym pędzie w kierunku stojącej na skraju mgły postaci, która na widok psa przyklęknęła i szeroko rozłożyła ramiona. Rozpędzony pies, wpadł w szeroko rozpostarte ręce, tuląc się, liżąc po twarzy, rękach i radośnie popiskując, jak szczeniak. Człowiek zanurzył palce w lśniącej rudawej sierści, czule drapiąc psa za uszami i po karku w zapomnianej już, rozkosznej pieszczocie.
- Sahib – odezwał się drżącym ze wzruszenia głosem. – Sahib, kochany piesku. Wiedziałem, że będziesz tu na mnie czekał...
Pochwały przyznane za posta: 4